środa, 9 czerwca 2010

Brysze w rozjazdach

Wyjazd do Austria był obfity w przygody. Droga przeleciała bardzo szybko i sprawnie. Jedynie utknęliśmy w korku w Wiedniu. Wszystko było dopóki nie dostaliśmy telefonu od head coacha M.P. No to przyjeżdżamy na miejsce i kombinujemy. Nie ma nas na listach zgłoszeniowych, nie ma nas nigdzie. Już mieliśmy przed oczami czarny scenariusz - że nie wystartujemy.

Gdyby nie bieganie i załatwienie przez Łukasza i reszty naszej ekipy to taki scenariusz mógłby być realny. Ale co będziemy gdybać. Załatwiliśmy. Jedziemy do hotelu - okazało się, że nie ma miejsca. Więc "ciepły" pan z recepcji wydzwaniał do hoteli w pobliżu i znalazł nam nocleg na poddaszu piekarni w miasteczku oddalonym o 10km - Rewelacja. Przyjeżdżamy na miejsce, a tam orkiestra - pewnie na naszą cześć. Gospodyni piekarni mogłaby grać w horrorach. Nocleg pierwsza klasa.

Czas zawodów.
Waga, śniadanko - standardowe czynności. Następnie podróż na salę zawodów. No to ja byłem w nowej roli - jako "coach". Miałem pod sobą trzech zawodników. Stoczyli bardzo dobre walki. Dali z siebie wszystko, a to jest najważniejsze. Wszyscy pokazali charakter wojownika. Walczyli do ostatniego tchu w przypadku Marcina, Łukasz do ostatniej kropli potu. Ania natomiast do ostatniej kropli złości. A ja do utraty głosu.

Adam walczył o Igrzyska w Madrycie. W Hiszpanii odbywał się puchar świata gdzie Adam stoczył 2 walki, jedną do przodu - piękne de ashi. W drugiej walce musiał uznać wyższość zawodnika z Estonii. I pierwsze punkty w kierunku Igrzysk Olimpijskich 2012 już ma. Oby tak dalej z tymi punktami. Lepiej będzie jak będzie wchodził na podium to wtedy punktów jest więcej oczywiście.

A ja w czwartek do Włoch na turniej z treningami :) Pozdrawiam

Brak komentarzy: