poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Weekend's adventure...

Aro, Kuzniol, Byrczu i ja spędziliśmy weekend w Sopotni k/Żywca. Wyjazd był spontaniczny. Nic nie planowaliśmy. Mogłoby się wydawać, że się nie uda - udało się. Już na początku mieliśmy kilka przygód związanych z samochodem Mateusza - światła stopu nie działały. Później Mateusz nie spojrzał na znak objazdu i ... jechaliśmy na Cieszyn, ale dojechaliśmy. Jesteśmy na miejscu i co by tu porobić? Na początku spacer z Forestem.


Forestowi ciekła ślinka na widok trenujących biatlonistek.

Podczas gdy Forest wyprowadzał Mateusza na spacer, obserwowaliśmy trening biatlonistek - zadziorne sztuki. No to musieliśmy zrobić sobie przerwę, bo kostka jednego z naszych potrzebowała odpoczynku.


Indywidualista.

Spacer nie mógł się zakończyć bez wizyty w sklepie. Witaminy trzeba było uzupełnić, bo słońce nas wykończyło. Odnieśliśmy Foresta na 'ranczo Leona' który prowadzi koczowniczy tryb życia.



Prawie jak sklep z narzędziami.

Lekkie rozmiękczenie. Na świeżym powietrzu lepiej smakuje kola i inne specjały barmana - Kuźniola. Po zakończeniu degustacji powrót do garderoby po strój galowy, bo jedziemy w miasto. Pakujemy się w samochód i... gaz do dechy. Przyszedł czas kolacji - pizzeria Sorpresa była najlepszą z opcji. Warto było na nią przyjechać. Dobra i tanio.


Droga do Sorpressy.


Specjały barmana działają.

Kolejną stacją miał być Żywiecki Browar, ale dołączyła do nas Gosia i Sławek i pojechaliśmy na górę Żar. Miały być fajerwerki, ale się nie doczekaliśmy. Podziwialiśmy nocną panoramę Żywca i okolic.


Góra Żar.



Panorama.

Wróciliśmy i resztę imprezy dokończyliśmy w Sopotni...



Damian był zmęczony.


Uśmiech musi być.

Niedziela. Nie chce się wstawać. Pora na śniadanie. Świeże jajka, pomidory, szynka i gorąca herbata - wszystko swojskie :P. Po śniadaniu wybraliśmy się na pielgrzymkę do sąsiedniej wioski. Msza i po mszy. Napoiliśmy się z źródła życia które się tam znajdowało. Pora wracać - bez poznania nowych znajomości pielgrzymka nie byłaby nic warta. Poznaliśmy dziewczyny - dobre szmulki, poleciały na Krejga Dejwida...
Jezioro Żywieckie było naszym kolejnym etapem naszego pobytu. Trzeba było jakoś aktywnie spędzić ten czas rozwodnienia - rowerek wodny był najlepszym rozwiązaniem.




Pycha.



Piraci z karaibów.

Knysza zastąpiła nam kolacje. Powrót do 'chatki puchatka' po bagaże i komu w drogę temu pompka. Koniec - wydawałby się bezproblemowy, ale korki do samego Bielska, kołatanie, odkręcenie kółka, skróty, las. To ostatnie słowa jakie opisują koniec naszych przygód...




ich 4.

Hit który towarzyszył nam przez pobyt.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Taaa fajnie sie baaawisz :D:)) Na tym jednym zjd.wygladasz jak ARAB:))